Wszystko zaczęło się w 1985 roku, kiedy Pan Hector Luzardo otrzymał dobraną parę młodych Rocio (wtedy jeszcze Cichlasoma) octofasciatum jako prezent od przyjaciela...
Para ta rozmnażała się już w akwarium ogólnym, w którym zostały umieszczone, ale ikra znikała zawsze w ciągu kilku godzin za sprawą innych mieszkańców zbiornika. Gdy tylko zostały przeniesione do w ich własnego lokum, odbyły tarło składając powalającą ilość ikry - około 2000 ziarenek, a narybek zaraz po wykluciu został odłowiony do innego akwarium. Gdy małe rybki miały około 20 dni, pan Luzardo odłowił kilka martwych sztuk, które dryfowały na powierzchni wody, a ich płetwy były porozrywane i poobgryzane.
Ich barwa wydawała się jednak nieco bledsza niż zwykle, ale właściciel wywnioskował, że powodem muszą być brakujące łuski. Następnego dnia kolejne cztery ryby były w podobnym stanie, a dzień później jeszcze kilka. Wkrótce stało się jasne, że to coś więcej niż tylko atak silniejszego rodzeństwa na słabsze sztuki. Kilka ryb w zbiorniku wyraźnie wyglądało i zachowywało się inaczej niż reszta.
Po dokładniejszych obserwacjach okazało się, że około 1/4 narybku grupowała się w jednym z rogów akwarium, wyglądając przy tym na nieco mniejsze i smuklejsze niż reszta rodzeństwa. Rybki te zostały od razu przełowione do osobnego zbiornika. Po kilku tygodniach barwa młodych ryb powoli zamieniła się w jasny turkus i stało się jasne, że wyrastają na coś zupełnie niepodobnego do swoich rodziców.
Ale kolor to tylko jedna z różnic. Okazuje się, że odmiana "Blue Dempsey", która pierwszy raz ujrzała wtedy światło dzienne, ma zwykle bardziej wydłużone ciało, posiada bardziej zróżnicowany wachlarz możliwych wzorów na łuskach i brak u niej dużych ciemnych plam na bokach. Ich apetyt nie jest tak nieposkromiony, jak ma to miejsce w przypadku standardowych okazów, rosną też wolniej, chociaż osiągają ostatecznie podobne rozmiary. Są one również łagodniej usposobione. Mimo tak wyraźnych różnic w porównaniu z resztą rodzeństwa, rodzice rozpoznają bez problemu w turkusowym narybku swoje potomstwo i nie traktują go inaczej.
Jeśli chodzi o tajemnicę ich powstania i tego, dlaczego nikomu innemu nie udawało się rozmnożyć tych ryb jest fakt, że para dwóch "niebieskich odmian" pielęgnicy niebieskołuskiej nigdy skutecznie się nie rozmnoży, a nawet jeśli, to ich potomstwo będzie słabe i padnie po kilku dniach. Aby więc odnieść sukces, należy dobrać jedną "niebieską" pielęgnicę i jedną zwykłą, jednak taką, która nosi w sobie "niebieski" gen. W ten sposób około 50 procent potomstwa będzie "niebieskie". Dobieranie ryb należy jednak przeprowadzać bardzo ostrożnie, gdyż "niebieska" odmiana bardzo często kończy poturbowana przez silniejszą i agresywniejszą standardową formę.
Ot i cała tajemnica :)
Jak dla mnie bardzo ważna informacja.
OdpowiedzUsuńMyślałem nad hodowlą niebieskołuskich.
Fajne są niebieskie rybki:)
OdpowiedzUsuń